21 maja 2010

Bakteryjki i wirusiki a "kultura korporacyjna"

Poszalałem ostatnio na treningu, wyszedłem zbyt szybko po prysznicu i klops - mam katar. A jak facet ma katar to już w ogóle koniec świata...


Ale zanim koniec świata nadejdzie popisze sobie jeszcze jednak trochę na tym blogu siedząc grzecznie w domku. Dlaczego w domku? By nie zarażać innych!

Pracownicy (szczególnie korporacji) potrafią być naprawdę bardzo związani z pracą (szczególnie poprzez kasę zapomogową, jak to mówiła Genowefa Pigwa). Tak bardzo, że mimo wyraźnych oznak choroby (lub nawet chorób rozpoznanych przez lekarzy) nie mogą sobie pozwolić na kilka dni wolnego. Przecież nadchodzi (a po nim kolejny i następny i jeszcze jeden). Jeśli go nawet odrobinę przekroczę to... to prawdę mówiąc w 99% przypadków naprawdę nic się nie stanie, ale tego już nie chcemy dopuszczać do swoich myśli.
Biurowce w ten sposób pełne są osób prychających, smarczących, kaszlących, kichających no i oczywiście prątkujących, które mozolnie i w bólach pracują na wspólną chwałę organizacji (a prawie napisałem socjalizmu).

I co z tym zrobić? W końcu pracownik chce dobrze, chce dokończyć pracę, chce dostarczyć wymagane rezultaty. Zapomina jednak często o tym, że przy okazji zarazić może kilka, kilkanaście osób, które następnie poświęcając się i pracując z mniejszą wydajnością będą kończyć projekty, prątkując oczywiście w każdej wolnej chwili.
Tu pojawia się rola szefa i kultury organizacyjnej. Dobry szef (nawet niezależnie od panującej kultury organizacyjnej) powinien nie tylko pozwolić pracownikom pójść do łóżka, ale ich nawet wygonić gdyby nie chcieli. Powinien dokonać analizy ryzyka - co jest lepsze brak jednego pracownika czy cały zespół pracujący na 50% (wykazywanych) możliwości. Powinien również zatroszczyć się o pracownika jak o zwykłego człowieka, który jest biedny: ma pełne zatoki, boli go gardło i głowa a na dodatek ma KATAR (o właśnie!).

Tym samym:
- pracownik szybko wróci do pracy z pełną (wykazywaną) wydajnością;
- pracownik będzie wdzięczny widząc ludzkiego szefa, który zatroszczył się tym razem o człowieka a nie o bezduszne tabelki;
- zminimalizuje się ryzyko rozwoju choroby i reszty zespołu (co może doprowadzić do problemów z utrzymywaniem ciągłości działania);
- zminimalizuje się ryzyko załapania bakcyla przez szefa (w końcu wszyscy w jakiś sposób jesteśmy egoistami).

Malinki, gorące mleko z miodem i marsz do łózka!